W poszukiwaniu tej jedynej…sukni!

Suknię ślubną wybiera się całe życie – od kiedy kilkuletnia dziewczynka dowie się, że pewnego dnia ona sama wystąpi jako księżniczka na swoim balu, aż do końca dni, kiedy kobieta albo potwierdza, że dobrze wyglądała, albo narzeka, że mogła lepiej. Dlatego hasło wywoławcze „ślub”, rodzi w głowie kobiety skojarzenie z jednym atrybutem – białą suknią.

Z tego też powodu, zanim jeszcze podpisze się wszystkie umowy z fotografami, filmowcami, umówi się do make-upisty, florysty, bukiecisty, akordeonisty, stylisty fryzur, to przyszła panna młoda udaje się do salonu z sukniami. Nie daj Boże pomyli się i nazwie go sklepem! To nawet nie butik, nie studio, to najprawdziwszy salon, nawet jeśli sprzedaje samą chińszczyznę na wynos.

No więc spontanicznie, mając wolne pół godziny okienka, wskoczyłam pewnego pięknego dnia do pierwszego mijanego salonu. Nie jest trudno wskoczyć od razu do drugiego i dziesiątego, bo jest jakaś moda, która przyciąga i lokalizuje salony sukien ślubnych obok siebie. W Poznaniu ulica Głogowska wygląda jakby beton udekorowano bitą pianą od tych falban w wielkich oknach. W Białymstoku jej odpowiednikiem jest ulica Lipowa. W innych miastach zapewne dzieje się podobnie. Wchodząc w te rejony (z reguły samo centum), można zapomnieć o całym świecie i mieć poczucie, że wszyscy żyją tylko twoim weselem. A nie daj Bóg jesteś singielką i jeszcze czujesz się z tego powodu osamotnioną! Wtedy lepiej zmienić trasę i spacerować innymi drogami, bo depresja w tym wypadku nosi wszystkie kolory bieli i świeci po oczach z daleka.

Po tej dygresyjce wracam jednak do mojego półgodzinnego okienka, podczas którego wskoczyłam do eleganckiego salonu, wyglądającego jak ciasto z bezą. Ładnie się paniom ukłoniłam i zaczęłam przekładać na wieszakach opasłe suknie, ale to nie one mi najbardziej ciążyły. Najwięcej kilogramów kryło się pod wytuszowanymi rzęsami obsługi salonu, która nie spuszczała ze mnie zdziwionych oczu.

– Była pani umówiona na wizytę?

– Na wizytę? Nie…Chciałam się tylko rozejrzeć.

– Kiedy ma pani ślub?

– Eee, jeszcze dokładnie nie wiem. Jakoś w sierpniu pewnie.

Panie wysłały w moją stronę jeszcze cięższe działa spojrzeń. Okazało się, że do salonu nie wchodzi się „popatrzeć”, że trzeba się umówić na wizytę, podczas której następuje mierzenie sukni, a najlepiej zarazem podpisanie na nią umowy na kilka ciężkich tysięcy złotych.

Window-shopping można uprawiać tylko z zewnętrznej strony salonu, oglądanie sukien to domena samotnych singielek. Tu w środku nie ma czasu na taką stratę czasu. Tu się suknie mierzy podczas umówionej, co najmniej tydzień wcześniej, wizyty!

–  A mogę chociaż popatrzeć?  – zapytałam z nadzieją w głosie. Skoro mam wykazać tyle inicjatywy, by umówić się jak do lekarza na wizytę, mieć tam swoją kartę pacjenta i poświęcić któreś popołudnie na badanie, w czym według salonowych pań najlepiej wyglądam ( moja opinia i tak według nich się nie liczy, bo ja nie mam doświadczenia, suknię kupuję pierwszy raz i w ogóle nie wiem w czym będzie mi dobrze), to chcę wiedzieć chociaż, czy będzie co mierzyć.

– Jasne, tylko wszystko inaczej wygląda na wieszaku, a inaczej na pani. Trzeba mierzyć.

– Dziękuję, rozejrzę się jednak.

Pokręciłam się po salonie jeszcze dwie minuty, ale nie czułam się swojo. Nigdy nie lubiłam, gdy w jakimkolwiek sklepie, ekspedientki mi doradzały i zgadywały moje pragnienia, a tym bardziej jeśli chodzi o, bądź co bądź, dość ważny dzień w moim życiu. Tym bardziej, że w głowie mam już wzór, którego szukam na wieszaku. Jak go znajdę, to przymierzę!

Wyszłam z salonu, nie umawiając się na wizytę. Panie mi powiedziały, że wpierw powinnam znać konkretną datę ślubu. Na domiar złego, na zewnątrz spotkałam znajomą, która zapytała, co robiłam w salonie sukien ślubnych.

– Szukałam sukienki. Biorę ślub.

– Wszystkie salony na tej ulicy skupione są w rękach jednej osoby, która trzęsie tą branżą.  Gdzie byś nie zaszła, to wszędzie zrobisz zakupy u tej baby – brzmiał pesymistyczny ton znajomej.

– A ty gdzie kupiłaś suknię na swój ślub?

– W outlecie za 50 zł. Prosta biała halka. Hejtuję tę chorą branżę.

Aż tak alternatywnego podejścia nie reprezentuję, bo wiem, że nie chciałabym się całą weselną noc tłumaczyć rodzinie, dlaczego na halkę zapomniałam narzucić sukienki, a właściwie to nie zapomniałam i zrobiłam to celowo.

Mimo, że samotną singielką nie jestem, to opuściłam zagłębie ślubne w centrum miasta zdegustowana i jakaś smutna. Muszę się bardziej przyłożyć, podnieść głowę do góry i nie dać się paniom z salonu. Nieważne, że data niewyznaczona jeszcze konkretnie! Na pewno biorę ślub i mam prawo poszukać mojej sukienki!

Ciąg dalszy na pewno nastąpi…

 

Komentarze (6)

  • dor.troch@gmail.com'

    Powodzenia, to może być ciężkie i czasochłonne, ale dobrze, że masz zarys. Byłam do tej pory na jednym mierzeniu sukien i w sumie odwiedziłam z koleżankami trzy salony, gdzie trzeci był strzałem w 10! Duży wybór, świetna obsługa, miła i pomocna, i cierpliwa 🙂
    Przyszła Młoda mierzyła z 20 sukienek, chociaż miała jakiś zarys tej jedynej. ALE finalnie znalazła w końcu tą najlepszą, idealną, na jej widok wszystkie my (sztuk 4) wraz z nią zachłysnęłyśmy się powietrzem! To było to! To się po prostu czuje! I tego Ci życzę 😀

    Odpowiedz
    • Na szczęście najgorsze już za mną:)Oby się tylko w głowie i w centymetrach nie pozmieniało:)

      Odpowiedz
  • rheaofficial@gmail.com'

    Miałam to samo na Lipowej – wyszłam szybciej niż wyszłam. A zanim wyszłam, to usłyszałam (w grudniu) że na kwiecień to nie da rady, no chyba że już dzisiaj podpiszę umowę. 😛 Pfffft.

    Na mierzenie pojechałam tylko do jednego salonu – w Porosłach – umówiłam się dzień wcześniej i w ciągu godziny znalazłam to, o co mi chodziło. Bez cięzkich spojrzeń spod wytuszowanych rzęs, z przymiarką na luty, bez zadęcia i narzucania swoich opinii przez Panią z salonu. Moja sukienka (klasyczna) ma nietypowe dodatki (japońskie) co, w przeciwieństwie do nieszczęsnych sklepów na Lipowej, wywołało ekscytację a nie popłoch. 😛

    Pozdrawiam ;]

    Odpowiedz
    • Super jest właśnie postawić na swoim, posłuchać też mądrej rady i wybrać zgodnie z serduchem. Dodatki japońskie – co za oryginalność! Jak masz zdjęcie, to się chwal dziewczyno, chwal:)

      Odpowiedz
  • Elkasawa@wp.pl'

    Mam podobne doświadczenie co autorka wpisu . Rzecz działa sie rownież na Ul. Lipowej (ciekawa jestem , czy w tym samym salonie ) Ja byłam karygodnie nieświadoma zasad panujących w salonach .. Bo nie dość , ze rownież jak autorka bloga chciałam pooglądać asortyment , to jeszcze ,o zgrozo! widząc dwie panie „niczymniezajęte „( środek dnia tygodnia pracy więc ruchu brak) chciałam poprzymierzać . Mile panie powiedziały , ze tu nic dla mnie nie ma , ze stara kolekcja , ze ta bedzie za krótka , tamta niedobra. Pokręciłam sie po salonie i wyszłam. Niestety miałam nieprzyjemność obserwowania tych Pan w tzw akcji, bowiem moja bratowa szukała sukni ślubnej i właśnie do tego salonu umówiła się na przymiarki . Panie wciskały ja w fasony , które nie pasowały do jej figury i jej sie nie podobały . Kiedy poprosiłyśmy tylko o białe suknie ( bratowej najlepiej było w tym kolorze ) : jedna do drugiej prychnęła : „phi , słyszałaś to ” ? A druga odparła : „zeby sie nie denerwowała , ze niedługo bedzie miała przerwe „. Byłam w szoku , ale nie skomentowałam tego , bo nie chciałam psuć atmosfery . A humor mojej przyszłej wtedy bratowej był najważniejszy . Wszak wybieranie sukni powinno być radosnym i przyjemnym momentem życia każdej Panny Młodej.

    Odpowiedz
    • Muszę ogólnie stanąć w obronie salonów, bo te panie stylistki są zazwyczaj bardzo miłe i pomocne. Trudne może być tylko „wejście” w ten świat, który rządzi się swoimi prawami. Salon sukien ślubnych to nie sklep z sukienkami, czego nie wiedziałam:) Tam jest zupełnie inna etykieta, zasady postępowania:) W zasadzie ma to swój urok, ale zależy gdzie się trafi. Wszelkie takie „wpadki” które zaliczyłam, traktuję raczej żartobliwie i z dystansem.

      Odpowiedz

Napisz komentarz