Słyszeliście kiedykolwiek o ślubie humanistycznym? Z relacji uroczej pary podróżników dowiecie się, co to takiego jest i z czym to się je. Nie zabraknie egzotyki, wielkich wzruszeń, najpiękniejszych na świecie zaręczyn i relacji gości. Ciekawy materiał przed Wami!
Ta historia zaczyna się gdzieś we wrześniu 2008 roku, czyli już naprawdę całe lata świetlne temu, a wydaje się, że minął moment.
Na początku niby nic, po prostu znajomość z pracy, która zaczęła być coraz bliższa i bliższa… aż wreszcie…
Ona i on dla siebie zwariowali.
Połykali konwenanse, co mówił im ksiądz .
Pół miasta z zazdrości po głowach się stukało.
Mało kto życzył im dobrze,
Chyba każdy czekał na ich błąd.
Jest w tym refrenie bardzo dużo prawdy o początkach tego związku, który jednak na złość całemu światu wtedy, a teraz to już ku ogólnej radości przetrwał wszystkie zawirowania i ma się coraz lepiej 🙂
Po wielu różnych perypetiach, spędzeniu razem roku w podróży dookoła świata (co było absolutnie najlepszym egzaminem dla bycia razem na dobre i na złe, a jednocześnie najpiękniejszym i najbardziej zbliżającym doświadczeniem ever) było już pewne, że po prostu jesteśmy sobie pisani i koniec kropka.
No niby oczywiste i pewne, ale ja już bardzo chciałam, żeby jednak jakoś tę oczywistość potwierdzić i żeby był ślub i biała sukienka i goście i w ogóle ślub i wesele. W sumie od początku w tych wizjach i marzeniach nie było żadnego kościoła i mimo, że rodzina od pokoleń „typowo” katolicka to jakoś ślub kościelny kompletnie nie był moją bajką. Ale póki co i tak wszystko odbywało się tylko w mojej głowie, bo przecież mój ukochany „mężczyzna po przejściach” szczególnie do ślubu się nie palił i temat skutecznie gasił, mówiąc, że wszystko w swoim czasie i wszystko będzie dobrze 🙂 Cóż było robić, cierpliwie (bardziej lub mniej) czekałam.
I tu nadchodzi czas na dygresję, bez której wspomnienia o ślubie w ogóle nie miałyby sensu, czyli najpiękniejsze na świecie zaręczyny. W lutym 2012 roku, z grupą znajomych zaplanowaliśmy kilkutygodniową podróż na Sri Lankę, do Indii i Bangladeszu z krótkim postojem w Kuala Lumpur, żeby odwiedzić znajomą – Penny, poznaną podczas poprzedniej podróży.
W rzeczonym Kuala Lumpur mój ukochany zachowywał się nadzwyczaj tajemniczo. Ciągle szeptem załatwiał jakieś sprawy z Penny, twierdząc, że to żaden sekret i tak po prostu rozmawiają, bo właśnie wymyślili, żebyśmy razem z grupą znajomych Penny wyszli wieczorem na kolację. Pomysł z kategorii mało odkrywczych, więc przystałam na niego bez zbędnych dyskusji. Szykując się do wyjścia mało nie padłam z wrażenia, jak zobaczyłam, że Artur zakłada koszulę! Na całkowicie backpackerski wyjazd do Indii oprócz t-shirtów spakował elegancką koszulę. Odebrało mi mowę, bo w życiu bym go o to nie podejrzewała, ale jakoś tam się wyłgał, że przecież zawsze może jakaś okazja się zdarzyć, a koszula nie zajmuje dużo miejsca itp. Gdy przyszedł czas wyjścia na umówione spotkanie okazało się, że plany się zmieniły i my mamy pojechać sami, a Penny z resztą znajomych dojdą później. To też chyba nie wzbudziło moich podejrzeń, ale gdy taksówka zatrzymała się pod jednym z lepszych hoteli w KL i Artur powiedział, że jesteśmy na miejscu, bo spotkanie jest w restauracji w tym hotelu, to zwątpiłam – w takich miejscach spotyka się malezyjska, trochę starsza młodzież?
Wjechaliśmy na ostatnie piętro hotelu do przepięknej restauracji, gdzie przy małych stolikach, delikatnym świetle i przytłumionej muzyce siedziały głównie pary. Trudno mi było sobie wyobrazić, że zaraz wpadnie tu grupa młodych ludzi, bo to w ogóle nie taki klimat.
Artur zamienił kilka słów z obsługą i zostaliśmy zaprowadzeni do pięknie przyozdobionego kwiatami i świecami stolika nakrytego na… 2 osoby!
Czułam, że coraz mniej rozumiem, a Artur powiedział że to taka niespodzianka, żebyśmy mieli coś super eleganckiego podczas tych azjatyckich wojaży, że to taka romantyczna kolacja, którą zaplanował jako dodatkową atrakcję wyjazdu. W zasadzie już byłam zachwycona i nie potrzebowałam chyba niczego więcej do pełni szczęścia. Facet z taką fantazją! Ideał po prostu. Ale okazało się, że hit wieczoru był jeszcze przede mną, gdyż przed zamówionym przeze mnie daniem głównym kelner postawił przede mną półmisek z przykrywką, a gdy ją podnosiłam, nie wiedzieć skąd pojawiła się kapela i przyszedł pan z wielkim bukietem kwiatów, w momencie Artur przede mną klęczał, a na półmisku leżał piękny pierścionek. Byłam w niewyobrażalnym szoku, nie potrafiłam zrozumieć, co się wokół mnie dzieje i jak to możliwe, że na drugim końcu świata udało mu się zaangażować tyle ludzi do przygotowania tak fantastycznej oprawy tego wydarzenia! Oczywiście się rozpłakałam, kapela grała, wszyscy naokoło bili brawo i do tej pory, jak sobie ten moment przypominam, to wracają te wszystkie emocje. To naprawdę były bajkowe zaręczyny. Żadnego spotkania ze znajomymi Penny wcale miało nie być, a koszula wieziona była te tysiące kilometrów tylko na tę okazję.
No i po takich zaręczynach, po powrocie z wyprawy przystąpiliśmy do planowania ślubu i wesela. Oczywistym było od początku, że ślub będzie tylko cywilny. Ale z drugiej strony bardzo chciałam, żeby była ślubna sukienka i wesele. Szukając jakiegoś rozsądnego kompromisu natknęliśmy się na ideę ślubu humanistycznego. Już hasło przewodnie na stronie internetowej nas urzekło – ‘jest ceremonią spersonalizowaną, nie religijną, dla osób poszukujących nieszablonowości, piękna i głębi w ceremonii”. Wczytując się w szczegóły wiedzieliśmy, że to idealne dla nas rozwiązanie. Nie chcemy żadnego księdza, kazania (na którym nigdy nie wiadomo czego się spodziewać), spowiedzi, komunii itp. Chcemy, żeby była to nasza ceremonia, żebyśmy powiedzieli sobie takie słowa przysięgi, jakie chcemy dla siebie nawzajem przygotować, żeby każdy z gości mógł zabrać głos na forum i powiedzieć coś do nas i o nas no i żeby ceremonia odbywała się w plenerze. Wszystkie te elementy idealnie godził ślub humanistyczny. Oczywiście nie jest to ślub uznany przez państwo, więc na pierwszy wolny termin zapisaliśmy się do USC (wyszło pięknie, ślub cywilny był 6 czerwca, pogoda cudowna). W maluteńkim gronie my + świadkowie + rodzice + 2 pary znajomych potwierdziliśmy, że „świadomi praw i obowiązków…” a Pani Kierownik Urzędu powiedziała, że „małżeństwo zostało zawarte” (czy jakoś tak). Po tym szybki obiad z rodzicami a wieczorem, ze świadkami i znajomymi clubbing 🙂 czyli takie pierwsze wesele. Impreza była przednia! A to przecież dopiero początek, prawdziwy, nasz wymarzony ślub i wesele dopiero miały nastąpić w sierpniu. I tu chciałam powiedzieć bardzo jasno i wyraźnie – od lutego do sierpnia udało nam się zorganizować wszystko na wesele! W niecałe pół roku udało się załatwić salę (w miejscu idealnym, w którym zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia), muzykę, fotografa, kupić sukienkę, zaprosić gości (i wszyscy się odliczyli), zorganizować ceremonię w plenerze i wszystko się idealnie udało!
Sam ślub humanistyczny okazał się dokładnie spełnieniem naszych oczekiwań. Scenariusz ceremonii napisaliśmy sami, choć oczywiście uroczystość prowadził celebrans – osoba przysłana przez Polskie Towarzystwo Humanistyczne. Przysięgi, które przygotowywaliśmy dla siebie nawzajem były dokładnym odzwierciedleniem tego, co chcielibyśmy sobie w tak ważnej chwili powiedzieć, kilka osób poprosiliśmy wcześniej, czy nie chciałyby czegoś od siebie powiedzieć podczas ślubu i oczywiście bardzo entuzjastycznie się zgodzili a na samej ceremonii niespodziewanie kolejne osoby, nieplanowane, zaczęły spontanicznie wychodzić na mównicę i wspominać różne sytuacje z naszej przeszłości i składać życzenia. Było super! Pogoda dopisała wspaniale, więc zgodnie z planem ceremonia odbyła się na dworze a po zakończonej części „ślubnej” rozpoczęło się wesele. I mimo, że mieliśmy za sobą kurs tańca i pewnie moglibyśmy pokazać coś trochę bardziej klasycznego, to na pierwszą piosenkę wybraliśmy „Imagine” – z którym wiązało się mnóstwo fantastycznych wspomnień z czasów naszej podróży dookoła świata – i odtańczyliśmy po prostu zwykły przytulaniec, a następnie zaprosiliśmy wszystkich do wspólnej zabawy, która trwała do samego rana!
A teraz właśnie uświadomiłam sobie, że mijają dokładnie 4 lata od powrotu z zaręczynowej podróży (to też był luty), a w sierpniu będzie już 4 rocznica ślubu. Dużo się od tego czasu wydarzyło, a największa i najwspanialsza rewolucja ma już prawie półtora roku i ma na imię Pola.
A dla ciekawskich polecamy naszego bloga z podróży dookoła świata:
http://swiat-pod-stopami.eu/blog/?m=201202
oraz strony o ślubach humanistycznych:
http://www.ceremoniehumanistyczne.pl/slub.html
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,7109
PS. A dodatkowo, żeby relacja była pełniejsza, o wspomnienia poprosiłam jedną z honorowych „gościów” ślubu i wesela.
Coś ekstra – okiem Gościa:
„Właściwie wszystko już napisałaś! Jeśli takie były Wasze założenia, to dokładnie tak było jak miało być!! Jak ja to pamiętam? Wszyscy razem, blisko Was, z Wami i dla Was. Atmosfera kameralna, pełna bliskości i ciepła. Wy byliście najważniejsi, a jednocześnie miało się poczucie, że każdy z nas, gości, jest równie ważnym uczestnikiem ceremonii. To było trochę jak te najmilsze spotkania przy stole z rodziną czy przyjaciółmi, albo jeszcze lepiej – jak wokół ogniska 😉 – jesteśmy twarzą w twarz, patrzymy sobie w oczy i każdy czuje się swobodnie; choć jednocześnie uroczyście! A potem była przysięga. To co powiedzieliście sobie nawzajem podczas przysięgi było piękne i szczere, i myślę, że otworzyło nas wszystkich, zachęciło by potraktować chwilę jako właśnie TĘ chwilę, kiedy warto powiedzieć co czujemy, co myślimy i jak jesteście dla nas ważni i kochani. Udało się Wam to tak zorganizować, że… nie było tam widać organizacji! 😉 Po prostu rzeczy się działy, słowa płynęły spontanicznie. Nie było sztywnego schematu, więc pewnie dlatego goście tak chętnie przejawiali inicjatywę. I w czasie ślubu i potem podczas zabawy weselnej. Kurczę. Po prostu tak powinien wyglądać ślub!