Kogo słuchać podczas wyboru sukni ślubnej? Podobno głosu własnego serducha. Zapika mocniej? To ta. Jak w miłości;)
Co z tego, że doradzi nam mama, siostra, przyjaciółka. One widzą inaczej, Młoda inaczej, a już zupełnie inaczej widzi sprawę pani z salonu. Mama była pewna, że powinnam być księżną na własnym ślubie. Taką, która emanuje nieziemskim blaskiem. Koleżanka doradzała odróżnić się od wszystkich panien młodych i ubrać się w króciutką sukienkę. Siosta pamiętała własne perypetie z suknią, kiedy pani z salonu mówiła jedno, a ona uparcie stała przy swoim i wybrała naprawdę dobrze. Rzadko chyba się zdarza, że przyszła panna młoda udaje się na przymiarki tylko do jednego salonu. Dlatego z każdego wychodzi z inną teorią na swój temat, zależną kształtem od tego, kto doradza przy wyborze.
– Jesteś klasycznej urody, powinnaś mieć klasyczną suknię. (A jaka to klasyczna suknia?:)
– Jesteś niepoprawną romantyczką, powinnaś mieć suknię zwiewną, utkaną jak z mgły!
– Jesteś konkretną babką, więc wybierz konkretną suknię, a nie jakieś wzory niczym z Ani z Zielonego Wzgórza!
– Jesteś indywidualistką, więc nie bądź jak setki innych dziewczyn. Weź tę, którą każdy gość zapamięta do końca swych dni! (Yyyy. Błękitną, czerwoną? A może założę spodnie i muchę?:)
– Lubisz być krok przed modą, znajdź suknię, jakiej jeszcze nikt nie widział! (Prawdopodobnie taka nie istnieje;).
– Do połowy łydki, jak Audrey Hepburn!
– Długą z najdłuższym welonem świata!
– Masz świetne nogi, wybierz najkrótszą!
Zmierzyłam każdą z typowanych. Żadna nie była tą jedyną. Zostały mi już tylko dwa konkretne salony w mieście. Mój Tato kiedyś śmiał się ironicznie, że Polska to za mało, bym była zadowolona z zakupów, ale w Paryżu też mogłabym niczego nie znaleźć dla siebie. No nie, jakaś suknia na pewno na mnie czeka tuż obok!
Bez większych złudzeń wybrałam się na mierzenie do przedostatniego salonu. Po wielu przymiarkach w poprzednich miejscach, wiedziałam już czego chcę. Ja, nie nikt inny. Cierpliwie wyjaśniłam energetycznej sprzedawczyni, że moja suknia ma być dziewczęca, niewinna, delikatna, eteryczna (nie mylić z erotyczną, to duża różnica;) i skromna. Bez żadnych świecidełek, wycięć do pośladków i innych ostetacji.
– Niewinna, skromna i dziewczęca? – z niedowierzaniem spojrzała na mnie pani z salonu.
– Tak. Taka będzie dla mnie najodpowiedniejsza.
– Twoja suknia powinna być taka jak ty!
– No właśnie. – zgodziłam się, ciesząc się, że pani mnie dobrze rozumie.
– Dlatego nie żadne tam niewinności, ale ultrakobieca, seksowna, podkreślająca pupę, piersi, nogi! Dziewczyno, rusałki są w książkach, a ty emanujesz seksapilem! – krzyczała z werwą i tak autentycznie. Weź tu takiej nie posłuchaj.
– Serio jestem seksowna? Emanuję kobiecością, a nie wdziękiem dziewczęcia? – zapytałam niedowierzająco.
– Zmień lustro! Nasze prawdę ci powie. Masz się podobać swojemu mężowi, a nie babciom. Chodź, zmierzysz moje typy dla ciebie.
Zmierzyłam dwa typy. Naprawdę miała rację, świetnie się czułam jako seksowna kobieta!:) Trzecia suknia była kompromisem między dziewczęcością, a kobiecością. Wskazała go moja Starsza, a mi od razu przypadła do gustu, jak też pani z salonu. No więc po kilku rundach w stylu catwalk w tę i z powrotem, zapadł werdykt: oto ona, moja suknia. Ta jedyna.
– Jest i seks i delikatność, niemożliwe stało się możliwe! – cieszyła się pani doradczyni z salonu.
Nie dość, że serio pomogła wybrać suknię, to jeszcze dodała mi pewności siebie z tym seksapilem. Jej jedynej uwierzyłam, jak żadnej innej z poprzednich salonów. Nie jestem niewinną nimfą z mitologi greckiej, jestem seksowną boginią! (no dobra, może kompromisem między nimi;). Miałam ochotę ucałować energiczną panią.
Umowa na suknię nie została jednak podpisana. No przecież nie było w salonie jeszcze mojej Mamy! Z nią dokonam tego aktu ostaniej przymiarki przed zakupem i złożenia podpisu.
A tymczasem zajrzyjcie do tekstu wprowadzającego do tego ważnego zakupu, czyli W poszukiwaniu tej Jedynej.