Odpowiem krótko. BARDZO DOBRY! W szczególności, że sesja narzeczeńska z reguły idzie w pakiecie z sesją poślubną, którą możemy wykonać w cieplejszych warunkach.
Co prawda w tym roku zima kazała na siebie długo czekać, ale w końcu pokazała się w swojej najlepszej z możliwych odsłon. Wykorzystując ten, póki co, jedyny prawdziwie zimowy weekend, wspólnie z Młodą oraz jej lubym zdecydowaliśmy, że trzeba działać. Plan był prosty. Atakujemy świt, potem lecimy palić ognisko, następnie narty ( pozować z nimi, a nie palić;) i takie tam.
Umówiliśmy się przed 7 rano (o 7:30 miało świtać) pod domem Młodej w Supraślu. Ja wstałem dużo wcześniej z uwagi na to, że mam nieprecyzyjny budzik, którym jest moja 7-miesięczna córka. Dzień jak co dzień. Odkąd się urodziła mała, nie używam tradycyjnego budzika, a i tak zawsze jestem w pracy przed 6-tą. Best budzik ever 🙂
Wyjechałem wcześniej. Trochę śniegu nasypało, także czas podróży mógł się wydłużyć. A słońce nie będzie czekać! W Supraślu byłem 15 minut przed czasem, więc ustrzeliłem jeszcze małą panoramkę ze statywu. Pomyślałem, że może to być dobre zdjęcie otwierające cały reportaż. Następnie pod dom Młodej. Już wtedy wiedziałem, że to nie będzie lekki kawałek chleba. Po pierwsze – mróz. O tej porze było jakieś minus 15. Perspektywa kilku godzin spędzonych w takich warunkach nie napawała mnie optymizmem. Po drugie – WALIZKI! Kiedy Młodzi wychodzili z domu, trzymali w rękach 2, czy 3 duże walizki. Może mają jakieś plany po sesji? – pomyślałem. Nie. To były tzw. rekwizyty 🙂 Nie chcę się tutaj rozpisywać na ten temat. Więcej możecie przeczytać o tym u Młodej w jej relacji Sesja narzeczeńska, czyli jak nie odmrozić sobie stóp przy minus 15.
Tak, czy inaczej, szybkie upychanie „niezbędnych” klamotów i sru na pierwszą miejscówkę. Było już jasno, lecz słońce dalej się chowało. Od razu zacząłem pstrykać, żeby sprawdzić, jak światło. Było pięknie. Idealne kolory. Super widoki. Para współpracująca. Nawet na chwilę udało mi się zapomnieć o temperaturze.
Następnie pojechaliśmy do wioski (Łaźnie), która w tych warunkach wyglądała bajecznie. Rozpaliliśmy ognisko. Przyszedł czas na rekwizyty. Okazało się, że nie był to taki głupi pomysł, ale to już sami ocenicie oglądając zdjęcia. W międzyczasie była gorąca kawka i rozgrzewanie kończyn przy piecyku. Później jeszcze, jakby było mało, jazda na nartach. A raczej pozowanie z nartami. Wisienka na torcie moim zdaniem, to fotki w lesie – czysta magia!
Z uzyskanego materiału jestem naprawdę bardzo zadowolony. Młodzi z resztą także, a to najważniejsze. Super spędzony czas w doborowym towarzystwie. Poznałem nowe miejsca. Nabyłem nowe umiejętności. Owocna niedziela.
No dobra, my tu pitu pitu, a zdjęcia stygną! Zapraszam Was na moją stronę do obejrzenia materiału.
Bon appetit!
Bardzo dobry pomysł, takie zdjęcia można potem wykorzystać na weselu przy podziekowaniu rodzicom, moja znajoma robiła coś takiego na swoim ślubie. My z lubym też przymierzamy się do takiej sesji, mamy już nawet wybranego fotografa – http://www.domi-foto.pl/
Piękne te fotki, tylko ja jestem z tych bardziej ciepłolubnych, więc jak taka sesja to tylko latem albo wiosną. Co do fotografa, to właściwie wszytko od niego zależy, więc trzeba wybrać jak najlepszego. Ja mogę polecić pana łukasza lisowskiego, to świetny fotograf z mnóstwem pomysłów